Twitter

Parytety

niedziela, 12 grudnia 2010

Sejm przyjął w końcu ustawę gwarantującą 35-procentowy udział kobiet na listach wyborczych. Ale jeszcze za wcześnie, by odtrąbić sukces. Trzeba poczekać aż to samo zrobi Senat. A to nie jest wcale takie oczywiste. Marszałek Bogdan Borusewicz nie kryje przecież, że jest przeciwny. Nie chciał nawet spotkać się z przedstawicielkami Kongresu Kobiet, aby wysłuchać naszych argumentów. Nie ma też wcale pewności, jak zagłosują senatorowie. To przecież niemal sami mężczyźni.

Przy tych wszystkich zastrzeżeniach nie bagatelizuję jednak, broń Boże postępu, jaki uczynił Sejm na drodze cywilizowania naszego życia politycznego. Ale przebieg i dramaturgia prac nad ustawą pokazują, jak długa walka jeszcze czeka polskie kobiety, zanim zostaną uznane przez polityków za równoprawne partnerki na politycznym i samorządowym forum. Logika wielu naszych posłów nie ma, niestety, wiele wspólnego z konstytucyjnymi zapisami. Żenujące żarty, protekcjonalny ton, ojcowskie połajanki, wszystkie te „nasze panie” i „kochane kobiety”, które miałyśmy okazje wysłuchać, siedząc na sejmowej galerii podczas kolejnych dyskusji nad ustawą dowodzą, że wśród reprezentantów narodu nie ma jednoznacznego przekonania, co do tego, że kobiety powinny mieć w życiu politycznym reprezentację proporcjonalną do ich udziału w społeczeństwie. Co gorsza, nie są o tym przekonane nawet same posłanki. A to już bardzo niepokojące. Przeciwko przyjęciu ustawy głosowały, wtórując wszystkim swym kolegom, wszystkie posłanki z PiS-u, oprócz Neli Rokity. Tylko ona poczuła się bardziej kobietą niż maszynką do głosowania zgodnie z dyspozycją prezesa. Swoim niedawnym kolegom sekundowała Elżbieta Jakubiak z PJN. Z najmłodszego klubu „za” ustawą byli zresztą tylko jego przewodnicząca Joanna Kluzik-Rostkowska i Wojciech Mojzesowicz. Odwrotne proporcje ujawniły się w głosowaniu posłów PO. Tu też obowiązywała dyscyplina partyjna, ale – w przeciwieństwie do PiS- członkowie klubu mieli ustawę poprzeć. Nie wszystkim była ona w smak: przeciw było aż dziesięciu ze 184 członków klubu. Kwoty nie znalazła uznania m.in. w oczach byłego ministra sprawiedliwości (sic!) i prokuratora generalnego, Andrzeja Czumy ani Jarosława Gowina, który stwierdził, że honor i sumienie są dla niego ważniejsze niż dyscyplina partyjna. Czyżby zdaniem posła i etatowego moralisty posunięcie się na ławce i ustąpienie miejsca kobietom było niehonorowe? Mam jednak pomysł, jak PO mogłoby się zrehabilitować. Proponuję, by 10 tysięcy, jakie klub uzbiera od posłów za złamanie dyscypliny klubowej w głosowaniu nad ustawą, trafiły na fundusz aktywizacji kobiety. Wtedy kłopoty ze znalezieniem pań chętnych do zaangażowania się w politykę, o co tak bardzo obawiali się niektórzy posłowie, na pewno będą mniejsze.
 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI